W końcu zbieramy się i wracamy. Mamy świadomość, że to był dobry dzień i w bardzo dobrych nastrojach jedziemy do domu.

 

A w samochodzie regeneruję się tak, na szczęście byłem pasażerem, więc mogłem 🍺🍺🍺🍺🍺, tym bardziej, że ostatnie tygodnie a szczególnie ostatnie dni zrobiłem bardzo rygorystyczne, jeśli chodzi o jedzenie i picie.

    https://narzedzia-specjalistyczne.pl/

Myślenie o tym jednak zostawiam, po prostu cieszę się, ale emocje trzymam w sobie, nie uniosłem nawet rąk w geście triumfu. Od razu idę po medal, robię kilka fotek i patrzę jak spektakularna jest meta w środku Atlas Areny. Podczas finiszowania nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia, ale kiedy oglądałem innych finiszujących już z boku, byłem pod wielkim wrażeniem. Odnajdujemy się z Grześkiem i gratulujemy sobie. Grzesiek również pobiegł zgodnie z planem i złamał 3 godziny - to dopiero harpagan 😎. Siadamy na trybunach i odpoczywamy, a piwko bezalkoholowe, które dostaliśmy na mecie wchodzi idealnie. Po około pół godziny wychodzimy na zewnątrz poleżeć na trawie w słoneczku.

Nie mam pojęcia co mnie zmotywowało ale mimo wielkiego zmęczenia jednak nie zwolniłem a na ostatnim kilometrze jeszcze przyśpieszyłem. Wreszcie moim oczom ukazała się Atlas Arena a więc to już końcówka, ostatnie metry. Czas więc na ostatni zryw, samą końcówkę około 300 metrów przyśpieszyłem jeszcze bardziej do tempa około 4:00 min/km 👊.

W końcu jest.. widzę ją, jest META, jeszcze 100 metrów prostej i koniec tego "koszmaru" !!!. Na metę wbiegam z czasem 3:07:54, czyli poprawiam życiówkę o równiutkie 10min. Mega euforia 😎 😍, jestem ogromnie szczęśliwy, bo wiem, że trening, który robiłem dał bardzo dobre rezultaty. Na pewno można było coś zrobić jeszcze lepiej, ale przecież nie mam trenera a treningi układam sobie sam.

W końcu dotarło to do mnie i w jednej chwili poczułem, że dziś jest ten dzień, że dzisiaj zrobię życiówkę, nie mogłem zaprzepaścić takiej szansy, miałem bardzo duży zapas czasowy do zrobienia życiówki ale oczywiście moim celem jeszcze bardziej stało się nie tylko jej pobicie ale ukończenie biegu poniżej 3h 10min. Kilometry od 32 do 38 minęły bez większych przygód, starałem się na nich po prostu utrzymać zakładane tempo i nie zwalniać. Pierwsze bardzo poważne trudy biegi zacząłem odczuwać na 39-tym kilometrze. Na szczęście miałem świadomość tego, że meta jest już bardzo blisko, więc starałem się zacisnąć zęby i nie zwalniać... chociaż szczerze mówiąc najchętniej bym się zatrzymał bo już mi się nie chciało dalej walczyć 😀. Od razu w głowie zacząłem kalkulować i liczyć, w jakim czasie ukończę, jeśli zwolnię. Pojawiła się pewna obojętność, bo wiedziałem już, że życiówkę i tak zrobię. Ten moment był naprawdę bardzo trudny, bo jeśli zaczynasz kalkulować to znaczy, że chcesz się poddać.

Około 30km trasy, nie byłem tak bardzo spocony a mokry od wody, której hektolitry wylewałem na siebie :)

Około 18km trasy, jeszcze w miarę suchy i "świeży" 😀

Założenie było takie, aby zacząć spokojniej i z biegiem czasu przyśpieszać. Na początek trochę tempa szarpanego z powodu dużej ilości osób na trasie, ale już po 1 kilometrze tempo udało się w miarę ustabilizować. Cały czas miał być to bieg w okolicach 4:30 min/km i tak próbowałem lecieć. Według zegarka biegłem szybciej ale według flag było ok. Pierwszą dychę zrobiłem w czasie niespełna 45min (według zegarka) więc tempo idealne. Kontynuowałem więc bieg nie skupiając się za bardzo na tym gdzie biegnę. Na 13-tym kilometrze wziąłem pierwszy żel, popiłem wodą i rura dalej.

Podobno trasa była zrobiona tak, aby zobaczyć po drodze dużo ciekawych rzeczy. Czy tak było?

Nie wiem, nie pamiętam 😀. Jedyne co utkwiło mi w pamięci i bardzo mnie oczarowało to przebiegnięcie w okolicach 15-ego kilometra obok Manufaktury - tam było po prostu pięknie!! Muszę kiedyś wrócić tam z rodziną 😀. W tym miejscu również mój zegarek zaczął pokazywać cuda... a może rzeczywiście widok Manufaktury tak na mnie podziałał i zacząłem szarpać tempo? Spojrzałem na zegarek a tam tempo kilometra 5min 15s. Lekko byłem zszokowany, postanowiłem przyśpieszyć ale nie byłem pewny czy mój zegarek się pogubił czy ja biegnę tak wolno. Na następnym kilometrze zegarek pokazał mi 3min 45s, to mnie zdziwiło jeszcze bardziej ale nie zwalniając tempa pobiegłem dalej. Na szczęście po chwili wszystko wróciło do normy i ponownie biegłem tempem w okolicach 4min 30s 😀.

Jeszcze kilka fotek, krótka rozgrzewka i weszliśmy do strefy startu. Grzesiek ustawił się za zającem na 03:00 bo jego celem było złamanie 3 godzin. Ja natomiast w połowie pomiędzy 03:00 a 03:15. Chwilę przed startem z głośników poleciało AC/DC - Thunder 🤟🤟 co nieźle nastrajało i trochę mnie rozluźniło. W końcu odliczanie od 10 do 0 i START! Ruszyliśmy!!

Do Łodzi pojechałem z Grzesiem Bednarkiem, moim starym znajomym, z którym kontakt urwał się jakoś po szkole a odnowił dzięki bieganiu 😀. Droga minęła bardzo szybko, całą trasę przegadaliśmy i tak oto wjechaliśmy do centrum miasta. Pierwsze problemy pojawiły się już ze znalezieniem parkingu, bo większość ulic była już zamknięta ale na szczęście dotarliśmy na właściwy parking i od razu poszliśmy po pakiety startowe do Atlas Areny. Tu spotkała nas niemiła niespodzianka, bowiem okazało się, że nie ma już koszulek męskich 🤣. Na szczęście to co ważniejsze, czyli numer startowy i całą resztę dostaliśmy a koszulki mają być dosłane pocztą. Nie zepsuło mi to humoru, bo przecież i tak miałem biec w koszulce klubowej - dzięki Marek za jej pożyczenie 👍. Z pakietami wróciliśmy na parking, szybkie przebranie się, zaklejenie sutków, posmarowanie pachwin i poszliśmy w okolice startu.

Nadszedł dzień startu. Pomyślałem - Nareszcie!! Nabuzowany chodziłem przecież od kilku dni, podczas których co chwilę sprawdzałem pogodę i obmyślałem taktykę. Błagałem nawet nie wiem kogo o temperaturę poniżej 10st. i brak słońca. Niestety nie sprawdziło się, miało być słonecznie i powyżej 10stopni... i tak też było. Wtedy zaczęły się pojawiać w mojej głowie pewne wątpliwości co do osiągnięcia życiówki. Ale niestety pogody nie da się wybrać więc trzeba było brać to co jest.

NADSZEDŁ DZIEŃ STARTU 😀

Momentem przełomowym i potwierdzającym to, że jestem w dobrej dyspozycji był trening w pierwszej połowie marca - 30km w tempie średnim 4:48min/km po którym nie odczuwałem praktycznie żadnego zmęczenia i mogłem kontynuować taki bieg jeszcze bardzo długo. Wtedy zacząłem również myśleć nad tym, czy jestem w stanie pobiec szybciej niż 3h15min. Na 3 tygodnie przed startem zdecydowałem się na trening 21,1km czyli półmaraton ale tempem maratonu na czas 3h 10min. Ku mojemu zdziwieniu bieg bez praktycznie żadnego zmęczenia zakończyłem w czasem 1:34:50, co było bardzo dobrym prognostykiem na start docelowy. Ostatnie 3 tygodnie poświęciłem ponownie na dużo treningu powtórzeniowego, ale ze stopniowym zmniejszaniem obciążenia: 5x2km progowo, za tydzień 3x2 progowo oraz tym razem pobiegałem dużo biegów ciągłych w tempie startowym oraz raz w tygodniu luźne rozbiegania. Ostatni tydzień to już tylko odpoczynek, dużo snu, luźne rozbiegania z kilkoma przebieżkami i tak oto wydawało mi się, że jestem gotowy na łamanie czasu 3h 10min.

Kiedy miałem przeczucie, że może być to forma życiowa zdecydowałem się na miesiąc przed maratonem na badania wydolnościowe. Od ponad roku się na nie szykowałem, zawsze było mi szkoda pieniędzy... bo jest to jednak spory wydatek. Ale teraz decyzja zapadła... chciałem po prostu zobaczyć w jakim miejscu jestem, jak trenować na przyszłość a także uznałem, że to świetny moment na nagranie całego swojego biegu i zebranie materiału, który pozwoli na analizę techniki biegu. Z ciekawych rzeczy, których dowiedziałem się na wstępie to, że ważę 65,5kg (moim zdaniem jeszcze i tak za dużo) a poziom tkanki tłuszczowej u mnie to 8,3% i w zaleceniach otrzymałem nie zmniejszanie jej. Jednak ja jestem mądrzejszy i jak osiągnę wagę 63kg to nie będę miał już do nikogo żadnych uwag 😀. Ale źle nie było.

Dokładne szczegóły badania pominę, jego skrót możecie zobaczyć na poniższym filmie... w kilku słowach - był to bieg do odmowy z tempem narastającym co 3 minuty o 1km/h. Co 3 minuty pobierano mi też próbkę krwi z palca w celu zbadania stężenia kwasu mleczanowego w organizmie. Po zakończeniu i otrzymaniu wyników dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy jak chociażby takich, że strefy tętna miałem wyznaczone źle, i że trenować mogę na wyższym obciążeniu. Potwierdziło się więc to, że zaczynam budować coś naprawdę ciekawego, ale zdecydowałem, że do startu w maratonie będę biegał według własnych ustaleń a materiał zebrany w badaniu wykorzystam do szykowania się pod następne starty. A jeśli chodzi o technikę biegu to oczywiście jest zła, byłem w szoku kiedy zobaczyłem jak pracuję rękami... jednak przede mną jeszcze dużo pracy 😀.

Końcówka podbiegów - Koszmar  z ulicy Wiązów 🤢🤮

Pierwsza seria, pewność siebie i luz w dup** 😀

Celem mojego treningu było przygotowanie organizmu na bieg maratoński w czasie około 3h 15min. Nie jest tajemnicą, że moje ostatnie 2 lata biegów były maratońską stagnacją a nawet regresem formy. Życiówkę, którą miałem do tej pory, czyli 3:17:54 osiągnąłem przecież w kwietniu 2017r. w Krakowie podczas mojego trzeciego startu na królewskim dystansie i startu, który do tej pory wspominałem najmilej. Później 5 razy próbowałem ją pobić, za każdym razem bezskutecznie a jeden raz nawet kończąc bieg, jako wrak człowieka 🤢🤮.

Na początku marca poczułem, że mój trening idzie naprawdę w dobrym kierunku, czułem niesamowitą lekkość podczas długich wybiegań, które tak naprawdę nie stanowiły dla mnie żadnego problemu, ale przede wszystkim treningi powtórzeniowe robiłem z uśmiechem na twarzy. Miałem przeczucie, że mogę być w życiowej formie ale wydaje mi się (choć nie jestem pewny), że wpływ miał na to również trening na siłowni, który także był nowością w moich przygotowaniach. Nigdy wcześniej nie chodziłem na siłownię, zawsze nie było na to czasu i w sumie dalej nie mam na to tyle czasu, ile bym chciał ale przynajmniej 2 godziny tygodniowo temu poświęcam... wiem, że dużo za mało, ale lepiej mniej niż wcale. Muszę tutaj wspomnieć o dwóch osobach, bez których ten trening w ogóle nie doszedłby do skutku. Po pierwsze moja żona Patrycja, od której w prezencie dostałem voucher podarunkowy na siłownię - bez tego nic by się nie zaczęło, nie miałem żadnej motywacji do tego, aby pójść na siłownię, a szczerze mówiąc... nawet się tego wstydziłem, bo co takie chucherko jak ja może robić na siłowni mając o tym zerową wiedzę??. Sam nie wiedziałem po co tam pójdę. Na szczęście z pomocą przyszedł mój stary dobry kumpel Michał „Kropa” Krobski, który można powiedzieć, że wszystko ma w jednym paluszku 😀. Przedstawiłem mu swoją wizję, on sam chyba od początku wiedział, że nie chcę się wypakować, tylko wzmocnić. Pokazał mi wiele ciekawych ćwiczeń a pierwsze wejście na siłownię zapamiętam do końca życia. Myślałem, że mam mocne nogi a słabą resztę ciała. Nic bardziej mylnego... słabe było całe moje ciało, a po pierwszym treningu na siłowni chodziłem 3 dni do tyłu i nie ma takiego mięśnia w ciele człowieka, który by mnie nie bolał... to była jakaś gehenna!! 🤢 Pomyślałem... Kropa!!! Coś Ty mi zrobił!!! 🤢 Dzisiaj mogę Ci tylko podziękować 😀. Wizytę na siłowni wplotłem na stałe w swój trening: robię dużo stabilizacji, choć to można również robić w domu, ale na siłowni jest większa motywacja a poza tym wykorzystuję ciekawe rzeczy jak np. "bosu" czy piłkę. Poza tym przysiady, martwe ciągi, wiosłowanie, podciąganie na drążku, trochę pracy z hantlami, drewniana skrzynia i dużo, dużo więcej... wszystko to mam nadzieję wpłynęło dobrze na mój ogólny rozwój. Najciekawszym jednak dla mnie elementem było zawsze skatowanie się na bieżni mechanicznej na koniec każdej wizyty na siłowni. Tu przynajmniej czułem się mocniejszy od Kropy 😀. Co takiego robiliśmy? Mianowicie mordercze podbiegi przy nachyleniu 15% i prędkości początkowej 14km/h - z biegiem czasu oczywiście prędkość zwiększaliśmy na 16km/h a nawet 18km/h choć to już był hardkor 😀. Interwały 15 sekund na 15 sekund przerwy i tak do odmowy!! Zdaję sobie sprawę, że nachylenie 15% bardzo źle wpływało na moją technikę biegu, ale robiłem to z pełną świadomością... bo moim celem było budowanie wytrzymałości i mocnej głowy.

Prawie 100% treningów, które wykonałem od grudnia 2018 do kwietnia były podporządkowane pod właśnie ten jeden start. Przygotowania rozpocząłem 08 grudnia 2018 - Ci, którzy szybko liczą wiedzą już, że miałem równiutkie 4 miesiące do startu docelowego. Po roztrenowaniu jednak wprowadzałem się w trening docelowy bardzo ale to bardzo powoli. Powodów było kilka: po roztrenowaniu byłem mega leniem, a poza tym jak to zwykle bywa w takim okresie - złapałem ponad 4kg zbędnego balastu 🙁.

Przez miesiąc biegałem tylko i wyłącznie luźne rozbiegania w tempie od 5:20 min/km do 5:50 min/km. Zadanie takich biegów było proste... przygotować organizm do mocnych obciążeń... zbudowanie pewnej bazy było dla mnie kluczowe, aby później móc robić biegi na właściwym obciążeniu. Miesiąc minął bardzo szybko. W styczniu więc stopniowo zacząłem trening urozmaicać... przede wszystkim postawiłem na siłę biegową, czyli głównie podbiegi ale również bieganie w crossie po urozmaiconym terenie. Z nowości, które wprowadziłem najpierw do swojego treningu, to siła biegowa w postaci skipów, podskoków i wieloskoków. Myślę, że efekt tych treningów był olbrzymi a prawda jest taka, że wcześniej nigdy ich nie robiłem. Zawsze myślałem, że przecież wychodzę na bieganie, więc po co mi jakieś głupie skakanie i robienie z siebie głupka, wymachiwanie nogami, rękami i tego typu rzeczy 🤨. Dzisiaj jednak cieszę się z tego jaką pracę wykonałem i nie żałuję żadnego takiego treningu. Oprócz siły biegowej zacząłem również biegać szybciej na krótkich odcinkach... jednak szybciej to nie znaczy na prędkości startowej maratonu.

Bardzo konkretny trening, czyli bieganie na bardzo mocnym obciążeniu zacząłem robić z końcem stycznia, czyli na dwa i pół miesiąca przed startem. I tutaj wiele razy kląłem na to co muszę w danej chwili zrobić... niejednokrotnie nawet zrezygnowałem w trakcie treningu, który sobie na dany dzień zaplanowałem. W głównej mierze spowodowane było to godziną treningu i brakiem snu. Nie da się ukryć, że mając rodzinę, dwójkę małych dzieci nie można trenować tak jakby się chciało. Ambicje co prawda mam bardzo wysokie i gdybym tylko miał na to czas, biegałbym pewnie po około 600km miesięcznie. Jednak w ciągu 1 jednej sekundy zostaję sprowadzony na ziemię i wiem, że to niemożliwe 🙁. Nawet bieganie po pracy popołudniami i wieczorem sprawia mi ogromny problem bo po prostu nie mam na to czasu. Coś jednak trzeba wybrać.

Wstaję więc 2 lub 3 razy w dni robocze o godzinie 3:20 w nocy, szybko się ogarniam i o 3:30 / 3:45 wychodzę na trening aby zrobić to jeszcze przed pracą. Ile w tym przyjemności? Powiedziałbym kiedyś, że zero... ale po kilku latach takiego nocnego biegania człowiek się przyzwyczaja i jednak nie narzeka. Na szczęście są jeszcze weekendy i tutaj zdecydowanie daję organizmowi bardziej się wyspać... na trening wstaję więc około godz. 5:00. Kur** czy spanie do 5 rano i mówienie, że spało się dłużej brzmi w ogóle normalnie? 😳 Hmmm... sam pisząc to się zastanawiam. Ale takie są realia, nic na to nie poradzę.

Wracając do treningu... mocne obciążenia wprowadzałem stopniowo, postawiłem oczywiście głównie na długie wybiegania około 30km, ale poza tym na krótkich dystansach biegałem bardzo dużo treningów powtórzeniowych: 5x2km progowo, 3x3 tempem półmaratonu, trening zmienny: 5km tempem maratonu + 3km tempem półmaratonu + 1km max... tak więc nudno nie było 😜. To tylko oczywiście przykłady, rodzajów treningów było dużo więcej. Do minimum ograniczyłem biegi ciągłe w drugim zakresie, oczywiście kilka ich było 😀 ale główny nacisk kładłem na trening powtórzeniowy. Szybkość również wplatałem w trening np. 8x 400metrów na bieżni, ale to tylko jako chwilowa odskocznia, raczej nie było tego dużo.

Z nowych rzeczy, które jeszcze wprowadziłem jest morsowanie. I choć niektórym może to wydawać się dziwne, to jednak po sobotniej trzydziestce moczenie całego ciała w zimnej wodzie działało na moje nogi tak korzystnie, że chciałem więcej a dodatkowo otrzymywałem niesamowitą dawkę mocy i energii na cały dzień. Po morsowaniu po prostu wiedziałem, że będę miał mega dobry humor 😀.

PRZYGOTOWANIA CZAS ROZPOCZĄĆ 🏃‍♂️

   @NarzedziaSpecjalistyczne

   https://narzedzia-alfa.pl/

Nie mogę zapomnieć o naszych sponsorach, dzięki którym możemy prezentować się w takich strojach i dzięki którym jest nam łatwiej realizować marzenia. Jednym z nich jest firma ALFA, zajmująca się dystrybucją narzędzi skrawających do obróbki CNC, jak również wszelakich innych narzędzi o różnym zastosowaniu. Zapraszamy do odwiedzenia stron internetowych firmy, jak również facebook'owego fanpage'a.

Na koniec napiszę jeszcze tylko tyle, że nie jest to na pewno jakiś super wyczyn, biorąc pod uwagę czasy najlepszych zawodników, ale mam świadomość tego, jaką drogę przeszedłem od 2015 roku kiedy ważyłem 20kg więcej i zaczynałem biegać, tylko po to, żeby schudnąć a nie, żeby bić rekordy i walczyć ze swoimi słabościami.

Najlepszy nigdy nie będę ale ten czas jest zdecydowanie moim osobistym rekordem świata i jestem z tego mega dumny a najbardziej cieszę się z tego, że:

CIĘŻKO I SOLIDNIE PRZEPRACOWANA ZIMA ZAOWOCOWAŁA NA WIOSNĘ !!

Tym akcentem zakończę tę jakże długą opowieść i gratuluję tym, którzy wytrwali do końca 😀.

Dlaczego relacja będzie długa?

Bo był to mój najważniejszy start w tym sezonie i dlatego chcę się podzielić nie tylko samym startem ale również przygotowaniami. Choć sezon tak naprawdę niedawno się dopiero zaczął, to Ci którzy mnie znają wiedzą, że ogromną wagę przywiązuję do dwóch startów w roku: wiosennego maratonu i jesiennego maratonu. Mimo tego, że bardzo, bardzo powoli i ostrożnie wkraczam w świat biegów ultra, to jednak nie da się ukryć, że póki co moim najważniejszym i sztandarowym startem w sezonie jest właśnie maraton. I ten start był najważniejszym startem w tym sezonie. Decyzję o nim podjąłem już w okresie roztrenowania w listopadzie 2018 roku. Z wiosennych startów maratońskich tak naprawdę ten wydawał mi się najbardziej ciekawy z kilku względów: po pierwsze w miarę blisko, po drugie od dawna słyszałem o tym biegu same dobre wieści i po trzecie - inne maratony odbywające się w kwietniu miałem już zaliczone w poprzednich latach (z wyjątkiem Warszawy - może się zdecyduję w przyszłym roku). Zapisałem się więc od razu w pierwszej turze i spokojnie oczekiwałem na ten wyjątkowy dzień. Tak, jest to dla mnie dzień wyjątkowy, każdy maraton traktuję śmiertelnie poważnie i staram się popełnić jak najmniej błędów w przygotowaniach. A błędy jednak się zdarzają i to wcale nie mało, o czym za chwilę 😁.

Bez żadnych przygód minąłem tabliczkę 20km, zerknąłem na zegarek na czas - był idealny, bo niecałe 1h 30min. Za chwilę połówka w czasie 1h 34min 20s czyli dobrze, ciut szybciej niż zakładałem, ale dobrze. Czułem się znakomicie, miałem jeszcze bardzo duży zapas sił, więc postanowiłem, że spróbuję nawet lekko przyśpieszyć w drugiej części biegu. Początkowo jednak trochę asekuracyjnie, bo wiedziałem, że kilometry 22 i 23 są lekko pod górę a później już do samej mety miało być z górki 😀. Ku mojemu zdziwieniu, nie czułem jednak żadnego spadku mocy podczas biegu pod górę... a może nie czułem, że biegnę pod górę?? Wydawało mi się, że jest płasko. W pewnym momencie w oddali zobaczyłem naszego Mistrza Olimpijskiego Roberta Korzeniowskiego, który również startował w tym biegu ale w sztafecie, więc on już swoją robotę wykonał, bieg zakończył i dopingował innych. Od razu do niego podbiegłem, przybiłem piątkę mocy 👋👋 i poleciałem dalej. Wielkimi krokami zbliżał się moment decydujący, czyli okolice 30-ego kilometra, po których wie się już wszystko, wyjścia są wtedy dwa... albo przeszarżowałeś i jak najszybciej zwolnij; albo biegniesz dobrze i kontynuuj dalej to co robisz. Na szczęście u mnie ten drugi wariant okazał się prawidłowy a w głowie powtarzałem sobie co chwile "Jak to możliwe, że mam jeszcze tak dużo sił?" Mało tego kilometry 29,30 i 31 pobiegłem bardzo szybko, bo średnio po 4min 18s😲. Nie chciało mi się wierzyć, że w takim momencie biegu stać mnie na tak szybkie bieganie.

Autor:  Waldek Małolepszy

<< poprzedni

strona główna

następny >>

sparta ultra team home
sparta ultra team home
09 kwietnia 2019

RELACJA WALDKA Z "DOZ MARATON ŁÓDŹ 07.04.2019", CZYLI JAK SOLIDNIE PRZEPRACOWANA ZIMA ZAOWOCOWAŁA NA WIOSNĘ

W ciągu jednej sekundy napływa do mnie tyle słów i tyle emocji, że tak naprawdę nie wiem od czego zacząć. Może więc na początek powiem tyle, że będzie to relacja bardzo obszerna i bardzo długa a więc tym, którzy nie lubią czytać polecam zamknięcie tej strony i zajęcie się czymś bardziej pożytecznym 😁.

Ci, którzy jednak wytrwają proszeni są o siad w wygodnym fotelu, tudzież krześle, od którego nie będą boleć Was plecy. W rękę proponuję wziąć piwo. Myślę, że Pan Daniels 🥃 lub Pan Walker 🥃 również by się nie pogniewał. Jeśli jednak akurat wykonujecie niesamowicie ważne obowiązki w pracy to herbata lub kawa również będzie odpowiednia 👍. Tyle tytułem wstępu 😁.